Cztery godziny ratowali maszynistę uwięzionego obok płonącej cysterny
KONIŃSKIE WSPOMNIENIA
Prawie siedemdziesiąt lat temu pod Koninem doszło do katastrofy kolejowej, w której zginął kierownik pociągu towarowego. Przez cztery godziny, kiedy trwała heroiczna wręcz walka o życie maszynisty, którego noga uwięzła między metalowymi częściami parowozu, okoliczna ludność gorączkowo napełniała każde wolne naczynie spirytusem wylewającym się z rozbitych cystern...
Dzięki Tadeuszowi Anteckiemu, adwokatowi, który był jednocześnie strażakiem ochotnikiem, znamy przyczyny tragedii i przebieg akcji ratowniczej. Wszystko to opowiedział on przed laty Jackowi Wiśniewskiemu, który przygotowuje właśnie trzecie wydanie „Wspomnień konińskiego adwokata”.
Jasno jak w dzień
Choć w akcji ratunkowej brały udział wszystkie okoliczne Ochotnicze Straże Pożarne (OSP), a nawet straż kopalniana, relacja pana mecenasa jest jedyną, do jakiej zdołałem dotrzeć. Nawet konińscy strażacy, którzy brali udział w tej akcji, nie odnotowali jej w swoich zapiskach. Pozostały tylko legendy o wielkim pożarze i gigantycznych zapasach spirytusu, przekazywane z ojca na syna, ale nie dotarłem do żadnego z bezpośrednich świadków wydarzeń, które rozegrały się na stacji w Patrzykowie 14 czerwca 1955 roku.
Do katastrofy doszło w środku nocy, więc obudzony przez strażacką syrenę Tadeusz Antecki aż spojrzał na zegarek, widząc, że za oknem jest jasno.
- Wskazówka pokazywała godzinę pierwszą w nocy - opowiadał Jackowi Wiśniewskiemu. - Myślałem, że stanął, ale nie. Nocne niebo rozświetlała łuna potężnego pożaru.
Ulice bez asfaltu
Z domu mecenasa przy ulicy 3 Maja do Patrzykowa było w linii prostej osiem kilometrów, więc można sobie wyobrazić, jak wielki musiał to być pożar. Natomiast w drodze do miejsca katastrofy strażacki samochód miał do pokonania odległość o połowę dłuższą. Ponieważ ulica Przemysłowa została zbudowana dopiero pięć lat później, konińscy strażacy jechali Bydgoską, mijając po drodze domy Czarkowa i willę Leonarda Idzikowskiego oraz dopiero co otwarty Dom Młodego Górnika (dzisiaj siedziba starostwa). Był to jedyny po tej stronie ulicy Polnej gmach nowego osiedla.
Na skrzyżowaniu z ulicą Polną (dzisiaj jej śladem biegną Aleje 1 Maja) samochód skręcił w prawo. Postawione przez Niemców podczas wojny bloki kolejowego osiedla były z tego miejsca doskonale widoczne, ponieważ stało tam zaledwie sześć nowych bloków: Górnicza 1, 2 i 5, Energetyka 1 i 4 oraz Kotłowa 2. Bardzo trudno sobie wyobrazić nowy Konin bez żadnego domu kultury, bloków przy Alejach i ulic bez asfaltu.
Bez szpitala i amfiteatru
Po skręcie w prawo samochód wjeżdżał na trakt Kramski, nie mijając po drodze hali Rondo ani szpitala, bo również tych budynków jeszcze nie było. Nie przecinał też żadnego skrzyżowania ani ronda, bo i Przemysłowej - jak wyżej wspomniałem - wtedy jeszcze nie zbudowano. W kompletnych ciemnościach strażacki wóz bojowy minął kilka zaledwie domów Kurowa, bo większość zabudowań znajdowała się niżej. O piątym osiedlu wtedy nikt nawet jeszcze nie myślał, więc na wysokości dzisiejszych bloków przy Wyszyńskiego 34 i 36 strażakom zamajaczyła jedynie potężna sylwetka rozdzielni wysokiego napięcia, zbudowana podczas wojny przez Niemców na potrzeby odkrywki węgla brunatnego w Morzysławiu, a po prawej niskie domki fińskie na Glince.
Potem druhowie minęli w pędzie kościół i zabudowania Morzysławia, po czym skręcili w prawo na most nad kanałem Warta-Gopło i popędzili dalej niemal idealnie prostą już drogą - przez Laskówiec i Wolę Podłężną - do Patrzykowa. Dzisiaj nie ma już w tej miejscowości stacji kolejowej, bowiem zlikwidowano ją ćwierć wieku temu w ramach modernizacji linii E 20. Znajdowała się półtora kilometra za przejazdem kolejowym na drodze do Kramska, z której w samym Patrzykowie trzeba zjechać w prawo, by po pokonaniu niespełna dwustu metrów dotrzeć do przejazdu kolejowego.
Zasnęli w parowozie
Przez całą drogę kierunek jazdy pokazywała strażakom potężna łuna od ognia. - Widok zapierał dech w piersi - kontynuował swoją relację mecenas. Jak się okazało, maszynista i jego pomocnik zasnęli w parowozie i wjechali na tor, na którym stał pociąg z drewnem. Obudził ich dopiero huk zderzenia i eksplozja pierwszej z kilkudziesięciu cystern spirytusu, które ciągnęli za sobą.